Ciężko pozbierać się tak wcześnie rano , ale nikt nie obiecywał , że będzie łatwo. Już o 5.30 jesteśmy na głównym dworcu kolejowym stolicy . Przy zakupie biletów mały szok , za 6 biletów płacimy 3600 kyat (coś ok 3,5$) klasa wybrana przez Marka , to ordinary , czyli podstawowa , bo ma być przecież przygoda . Drugi szok , tragarze dworcowi chcą za swoją wymuszoną zresztą usługę , równowartość naszych biletów , po gorącej dyskusji kończy się na dolarze. Szósta na zegarze , gwizdki , machanie chorągiewkami i ruszamy powoli , dostojnie , jak żółw ociężale… .Siedzimy na drewnianych ławeczkach , klima nastawiona na full , czyli wszystkie okna otwarte na maksa , co chwilę podskakujemy 20 cm do góry i 20 cm w bok , trzęsie niemiłosiernie , jak gdyby każdy wagon jechał innym torem. Mijamy stare , zapuszczone blokowiska , wzdłuż torów mnóstwo drewnianych „chatek”, góry śmieci. Wyjeżdżamy poza Yongun , wokół tereny rolnicze spalone gorącym słońcem pola , gdzie nie gdzie tylko zielone pola ryżowe , widocznie udaje się je nawadniać z jakiegoś źródła , na polach trwają intensywne prace , widać dużo wozów zaprzęgniętych w woły. Po dwóch godzinach , jesteśmy w Bago. Robimy tu kilku godzinną przerwę na zwiedzanie … oczywiście kolejnych pagód. Jednak główny nasz cel to klasztor , gdzie o 11 rano , każdego dnia do wspólnego śniadania zasiada 400 mnichów. Bago położone jest 80 km od stolicy i słynie z dużej ilości pagód i mnichów. Wynajmujemy tuk tuka , każemy zawieść na śniadanie , a później dajemy się wozić , od świątyni do świątyni. Widzimy ponad stumetrową Shwemandaw Pye i 55 metrowego ponoć drugiego na świecie co do wielkości , leżącego Buddę , odwiedzamy świątynie z 8 metrowym , grubaśnym pytonem , w którego ponoć wcielił się jeden ze znanych mnichów. Czas na śniadanie u mnichów , rzeczywiście cała uroczystość robi duże wrażenie. Jacek robi inspekcje klasztornej kuchni , garnki do gotowania ryżu w sam raz jak dla ludożerców , można by chyba gotować nas wszystkich razem , inspekcja przebiega sprawnie , są co prawda małe uwagi , ale chyba mnisi się nimi za bardzo nie przejmą. Upał wyciska z nas siły , chyba ok 40 stopni w cieniu , nasi tuktukowcy wywożą nas poza miasto , gdzie dobrą godzinę czekamy na nasz autobus do Kinpun , trzy godziny jazdy , łatwo nie jest , siedzimy jak zawsze na tylnych siedzeniach , rozgrzana od silnika podłoga parzy w stopy. Z głośników płyną buddyjskie modlitwy , burima… burima… burima… i jesze raz , i jeszcze sto razy burima… burima… burima… jesteśmy… burima. Kinpun to niewielka wieś , z której ruszają codziennie specjalne traki , wiozące pielgrzymów , a czasem takich jak my turystów do oddalonego o 20 kilometrów Kyaiktiyo , czyli Golden Rock(złotej skały). Niewielka bo zaledwie ponad 7 metrowa pagoda , wybudowana jest na olbrzymim granitowym kamieniu . Głaz ułożony jest na skale na wysokości 1100 mnpm i zdaje się zaprzeczać wszelkim prawom grawitacji , wydaje się , że każdy powiew wiatru , każde najlżejsze dotknięcie powinno spowodować upadek. Według legendy , utrzymuje się w takiej pozycji , tylko dzięki idealnie położonemu włosowi Buddy… ileż włosów musiał mieć ten Budda. Na dworcu w Kinpun wpadamy na Koko , gościa którego chyba najłatwiej opisać ,pisząc , że wyglądał jak drugie wcielenie Czanga z Kac Vegas , ciągnie nas do nieodległego hoteliku , ma być wszystko , klima , lodówka , telewizor… . Koko zapomniał tylko dodać , że prąd pojawia się ok 7 wieczorem i kończy ok 23 , cóż zastajemy .Wędrujemy jedyną główną uliczką wsi ,wszędzie mnóstwo straganów z pamiątkami , słodyczami , ręcznie wykonanymi zabawkami z bambusa , knajpki i garkuchnie. Robimy zapasy na karciany wieczór , Marek przyciąga do naszego stołu zapoznanych gdzieś na ulicy młodych Francuzów. Już po chwili grają z nami w makao, odrobina !!! alkoholu pomaga przełamywać bariery językowe. Morgan i Alex dopiero zaczęli swoją roczną podróż po Azji , mają po dwadzieścia kilka lat , są dopiero co po studiach , zabawni i sympatyczni. Okazuje się , że nasze zapasy szybko się kończą , ale od czego jest niezastąpiony mister Koko , zestaw 0,7 whisky i 2 cole, to tylko 5000 kyat , Koko rusza na miast raz i drugi , niezauważalnie mija czas , zauważalny jest natomiast fakt braku światła , przydają się nasze czołówki… oj jutro będzie trudny dzień. Nasi Francuzi nie wstawiają się na poranną zbiórkę , nam też jeszcze trochę szumi w głowach . Po śniadaniu ruszamy na dworzec traków. Tłum ludzi wspina się po schodach na specjalne rampy , do których podjeżdżają ciężarówki , na pace siedem rzędów ławek , na każdej upychają po 6 osób. Ludzie przepychają się , by wejść na pakę , trochę jesteśmy przestraszeni , ale konsekwentnie czekamy na swoją kolej. Udało się wszyscy siedzimy , ruszamy , droga pnie się setkami zakrętów pod górę , upał , po ok.45 minutach jesteśmy na szczycie. Teraz w tłumie pielgrzymów zmierzamy w kierunku Skały. Kolorowy tłum ludzi przelewa się po skalnej ścieżce , gwar , tragarze ofiarują przeniesienie bagaży w specjalnych koszach , można również zostać zaniesionym przez czterech tragarzy w lektyce. Docieramy do skały , dotknąć jej mogą tylko mężczyźni , kobiety nie mogą nawet podejść. Wokół ludzie rozkładają się na matach , tworzą prowizoryczne zadaszenia chroniące przed słońcem , na blaszanych listkach zawieszonych na dzwonkach można wyryć swoje marzenia , będą wisiały jeden dzień i trącane wiatrem nieść błaganie do Buddy. Wracamy nieco oszołomieni słońcem , ilością pielgrzymów , jeszcze tylko sto, czy dwieście zakrętów i jesteśmy na dole. Pięknie wystrojony Koko macha do nas ze straganu , co on tam robi , czyżby świętował wczorajszą prowizję (parę razy w nocy biegał na „MIASTO”). Zwijamy nasze plecaki i udajemy się na dworzec , skąd mamy autobus do Hpa An . Kilka ostatnich przejazdów zbliża nas do lądowego przejścia granicznego z Tajlandią w Myawadi . Autobus jedzie po wąskiej , ale co zadziwiające bez dziur nitce asfaltu , docieramy szybciej niż planowaliśmy , super , bo marzymy już o prysznicu . Galaxi Motel , polecony przez starszą , gadatliwą Włoszkę , okazuje się świetnym wyborem , sympatyczna recepcjonistka , pomaga nam zaplanować jutrzejszy dzień i podpowiada naprawdę fajną knajpkę , w której spotykamy chyba wszystkich gości naszego motelu. Wędrujemy uliczkami Hpa An, zaskoczeni nieco może trochę większym , niż w innych miejscach porządkiem , mijamy meczet i wiele osób w charakterystycznych dla muzułmanów strojach, widocznie mieszka tu spora mniejszość religijna . Naprzeciw naszego motelu rozpoczyna się targowisko , pełne wszelkiego rodzaju warzyw i owoców , zajadamy się wspaniałymi owocami siedząc na tarasie-dachu naszego hotelu , gwiazdy nad nami , pół księżyca… jutro będzie dobra pogoda.
Okiem Obiektywu
„RUDY” 102 wersja bambus
Z bambusa można zrobić wszystko.
To nie jest żaden performens , to poprostu miejscowe wodociągi…
Tak też można , po co doniczka ?
Wygląda jak by niósł olbrzymiego loda …
Trochę włoszczyzny na obiad …
Na plastikowych stołeczkach też można podóżować , a podobno nie było już miejsc ?
Golden Rock zaprzecza grawitacji …
Nie chciał powiedzieć , gdze można kupić taką odlotową czapkę …
Nareszcie 🙂 pozdrawiam