Kandy to drugie pod względem wielkości miasto Sir Lanki,przez wiele stuleci jako stolica niezależnego królestwa senegalskiego, opierało się próbą przejęcia przez portugalskich,holenderskich i w końcu brytyjskich kolonizatorów, ci ostatni zajmując miasto w 1805 zakończyli podbój całej wyspy. W Kandy znajduje się świątynia Zęba Buddy,miejsce koronacji sirlańskich królów, taki nasz krakowski Wawel.
Wysiadamy z autobusu , łapiemy tuk -tuka , szybko meldujemy się w willa – residensia (chyba najgorsza nasz miejscówka na Wyspie). Sprawnie załatwiamy wymianę pieniędzy, zakupy w monopolu i już po chwili jedziemy zażyć ajuwerdyjskich masaży, masują nas, nacierają oliwkami, ostatnie pięć minut spędzamy w drewnianej skrzyni, zażywając sauny . Pokrzepiwszy się w lokalnej jadłodajni, ruszamy o 17 na Kandy Dance ,
lokalni tancerze, walą w bębny, śpiewają, ciekawe , ale nie porywające, po godzinie rozpoczynamy zwiedzanie świątyni Zęba Buddy, trafiamy na wieczorny obrzęd Puji , wszędzie tłum tubylców spieszących z darami, turystów pragnących wziąć udział w czymś niezwykłym, jest trochę tłoczno.
Na szczęście malowana światłem ofiarnych lampek świątynia,
otula nas magia ,w powietrzu wprost wibruje niesiona przez stulecia i kolejne pokolenia pielgrzymów wiara i nadzieja , przenosimy się w egzotyczny świat orientu. Kolejny dzień,zamówione przez recepcje Tuk -tuki mozolnie przebijają się przez poranne korki, szczęśliwie docieramy do stacji kolejowej, kupujemy bilety na drugą klasę i ruszamy (w tłoku ,walcząc o miejsca ,jak w Kołobrzegu 20 lat temu) w stronę Nuwara Elija.
To stolica górskiego rejonu Sir Lanki, sąsiaduje z najwyższym szczytem Wyspy, ponad 2500 -jakimś tam. Przejazd pociągiem to przygoda sama w sobie , trasa wije się malowniczo , najpierw mijamy przedmieścia Kandy,później mijam małe miasteczka i wsie, stopniowo krajobraz zmienia się , staje się bardziej górzysty,
linia kolejowa przecina rozległe plantacje herbaty , gdzie nie gdzie można zauważyć kolorowe sylwetki kobiet zrywających listki , tego cudownego napoju. Wysiadamy z pociągu i tu zaczynają się nasze kłopoty, na nasze nieszczęście trafiamy na lokalnego (a może więcej) specjalistę od wszystkiego i wszystkich, i już po chwili nie możemy się od niego uwolnić,
jest wszędzie i wszystkich zna, Zwiedzamy fabrykę herbaty, gdzie oglądamy prawie 100 letnie , jeszcze brytyjskie maszyny, smakujemy dobrych herbat i dowiadujemy się , że te pakowane w torebki expresowe , to odpad poprodukcyjny, popołudniowe słońce pięknie maluje herbaciane wzgórza, leniwie zwiedzamy Nuwara Elija, a wieczorem czeka nas prawdziwa uczta, bo nasza gospodyni przygotowała , wspaniałą ucztę. Pierwszy raz wyciągamy z plecaków cieplejsze bluzy ,
bo tu w górach temperatura wieczorem spada do 10-12 stopni.
Ruszamy już o piątej rano, by o szóstej dotrzeć do Horton Plains Natinal Park, chłód poranka,gwiazdy nad nami, krętymi dróżkami , w kolumnie podobnych do nas włóczęgów , docieramy do bramy parku, kupujemy bilety i ruszamy na treking. Trasa niezwykle malownicza,raczej prosta 10 kilometrowa, wiedzie nas na Mały i Duży koniec Świata. Tak nazwano dwa punkty widokowe ,
ulokowane ponad 200 i 800 metrowymi przepaściami. Wędrujemy , pokonując kolejne kilometry , pięknej , chwilami przypominającej mi Bieszczady trasy, tylko zamiast krzaków jarzębiny , rododendrony. Mamy szczęście , zwykle ogrzane słońcem chmury około 9 rano , podnoszą się i napływają nad Równinę mocno ograniczając widoczność,my cieszymy się wspaniałymi krajobrazami i dopiero w powrotnej drodze napotykamy piętrzące się chmury.
Trochę zmęczeni,ale zadowoleni ,że daliśmy radę , że to jednak nie był koniec świata, ruszamy dalej , jeszcze raz chcemy pojechać na safari. Tym razem wybieramy park narodowy Udawalewe , jego specjalnością są słonie , to dobrze , bo jest szansa , że ich nie przegapimy. Wybór okazuje się strzałem w dziesiątkę, pierwszego słonia spotykamy w pierwszej minucie , a później ….później nie wiemy na co mamy patrzeć ,bo ze wszystkich stron jest coś ciekawego, tokujące pawie, krokodyle,
stada bawołów, żółwie, orły,, słonie,małpy, do szczęścia zabrakło tylko leopardów.. .może następnym razem. Mocno zmęczeni , ale pełni wrażeń, jeszcze tego samego dnia pokonujemy 80 kilometrów i o 20 .oo meldujemy się w Green Garden Cabanas, Jesteśmy 1 minutę od Gayabokka , przepięknej plaży w Tangalle. i to by było natyle
Dodatek specjalny part II
Mijają chwile, godziny i dni,a nasz Jacek ZYSKUJE KOLEJNE TYTUŁY, jest …. Księciem Kataru, królem Sralanki, (to nie błąd w pisowni), a nawet jest propozycja na zmianie nazwiska na Jacek Wrzodawa , kto wie jaki będzie finał tej historii… Jacek dzielnie znosi te przypadłości i nie można narzekać na jego drink serwis (były propozycje by napisać to mickiewiczowskim trzynastozgłoskowcem), np……. do Jackowego ucha , przy lekkim podmuchu , zabłąkała się mucha, wszyscy mu pomagali , wodą ucho płukali o jego zdrowie się starali , lecz rady nie dali , cała wioska się śmiała (płakała) , królem Holi go nazwała…. a gdy Beata się namydliła , nagle woda się skończyła, koleżanki się śmiały , wodą z butelki ja polewały, teraz Beata czysta , pachnąca, odwraca twarz w kierunku słońca… ech można tak bez końca… ech…
Panowie , przypominam Niedziela o 20,45 mecz Polska-Czarnogóra!!!!!!!!!!!!
Cześć kochani,
dodatek super , ciekawe ile przy tym rumu poszło 🙂
pozdrowienia z słonecznego Kołobrzegu , czekamy na Was , paptki i do zobaczenia w poniedziałek!