Noc minęła szybko, jedziemy dość komfortowym autobusem, trzy siedzenia w rzędzie, prawie kładzione fotele, o 6 rano docieramy do byłej stolicy Myanmar. Dworzec Aung Mingalar położony jest na obrzeżach Yangun . Łapiemy więc ,po krótkich negocjacjach taksówki ,by dotrzeć do dworca HlaingThar Yar, z którego wyruszają autobusy na wybrzeże, taksówki gubią się ,przeżywamy chwile niepokoju, szczęśliwie znów jesteśmy w komplecie i szybko przerzucamy plecaki do autobusu i jedziemy sześć godzin, tym razem nie jest za komfortowo, siedzimy na końcu, gorąco silnika gotuje nam prawie (tym co mają) jajka. Kilometr ciągnie się za kilometrem, droga -choć trudno to coś do końca tak określić, wije się poprzez spalone słońcem pustkowia. Kręci serpentynami przez nagle wyrosłe wzgórza. To jedne z dłuższych 200 kilometrów w naszej podróży. Jest w końcu upragnione Ngwe Saung. Dajemy się porwać naganiaczowi, jesteśmy zmęczeni i chcemy spłukać trudy podróży….w ten sposób trafiamy do Pearl Ngwe Saung hotel. Bajecznie położony, palmy na plaży. Nasze bungalowy 100 metrów od wody,…….ale przecież nie może być tak wspaniale, resort jest mocno zapuszczony, bungalwy brudne, na całe szczęście piękno położenia równoważy wady więc zostajemy, nie mały wpływ na to ma również cena. Birma posiada właściwie tylko trzy tego typu zorganizowane plaże nad Zatoką Bengalską, ceny nawet jak dla zachodnich turystów są tu kosmicznie wysokie, nasz ośrodek z ceną 60 $ za bungalow,(nad samym morzem co ma duży wpływ na cenę) jest na tym tle tani, naganiacz patrząc na nasze brudne już nieco plecaki, wyciągnął takie ,a nie inne wnioski. Spłukujemy z siebie tony potu i kurzu …..morze pieści nas falami……zachód słońca oczarowuje. Dzień leniuchowania ,nic nie robienia, plażujemy, zapoznajemy okoliczne knajpki. Od lokalsów wypożyczamy motorki i pędzimy ….duże pływy sprawiają, że popołudniu woda cofa się pozostawiając 100 metrowej szerokości pas plaży, który służy miejscowym jako super gładka autostrada. Mkniemy i my chłodzeni pędem powietrza, zwiedzamy Wyspę miłości i wieś Ngwe Saung, jeszcze jeden zachód słońca ,kontury palm czarnymi cieniami odcinają się na tle nieba. Z butelką piwa w ręce, kończymy dzień w sympatycznej knajpce grając do upadłego w karty, popijając lokalną –niezłą whisky. Niektórzy nieśmiało przebąkują już o chęci zwiedzania następnych pagód…..niepokojące .
W Stronę Morza
Categories: Birma 2015, Dziennik z wyprawy
2 Komentarze
Chłopaki dosyć tego leniuchowania, to przecież nie wakacje.Dziewczynki nie wiem czy wam zazdrościć czy współczuć- niezły wycisk z tym wejściem na wulkan i przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Cieszymy się ,że humory wam dopisują. Zdjęcia czarujące i niezwykłe a komentarze bardzo ciekawe. Widać, że bawicie się świetnie ale czas wracać do domu, dziewczynki czas jajka malować, baranka rychtować i dom na święta szykować .
Gorące pozdrowienia i buziaki dla całej ekipy Szejkowa z rodziną .
Na wulkan? to chyba nie ta wyprawa 😉