Birma a może Myanmar, bo taka nazwa też występuje , jeszcze kilka lat temu był dla nas egzotycznym marzeniem a teraz stoimy w kolejce do odprawy w Mandalay . Po przejściu kilku punktów kontrolnych stoimy na birmańskiej ziemi . Birma jeszcze rok temu była dostępna tylko drogą lotniczą a dzisiaj można też pokonać granicę lądem i to w czterech miejscach. Zmiany w Birmie zachodzą tak szybko , że jest to widoczne na każdym kroku , czy to dobre ??? Zachodnia cywilizacja wkracza milowymi krokami niosąc ze sobą dużo dobra ale też i zła któremu ciężko będzie się oprzeć ludziom , którzy mają inne priorytety , uczucia i oczekiwania. Moim zdaniem jest to nieuniknione a historia oceni to za jakiś czas. To by było na tyle co do birmańskiej teraźniejszości a może już przeszłości. Wracając do nas to po wyjściu z lotniska kierujemy się do hotelu, który wyjątkowo wcześniej zarezerwowaliśmy. Z reguły tak nie robimy, wolimy raczej zaskoczenie bo jak to ktoś kiedyś wyśpiewał …najważniejsze są dni których jeszcze nie znamy … Marek jak zawsze stanął na wysokości zadania, było tanio i przytulnie . Kolejne kroki kierujemy w poszukiwaniu lokalnej kuchni aby uciszyć burczenie w brzuchu . Jest! Znaleźliśmy, jeszcze tylko trzeba przeczytać menu a to oczywiście same bałwanki i kółeczka. Na pomoc dostajemy zdjęcia lokalnych przysmaków i po chwili zajadamy się nieco pikantnymi potrawami. Ponieważ dotarliśmy do Mandalay dość wcześnie i mamy zaplanowany tylko jeden pełny dzień pobytu , poświęcamy popołudnie na zwiedzanie miasta małym busikiem- taxi. Jedziemy zobaczyć kilka buddyjskich świątyń, na koniec docieramy do Wzgórza Mandalay od którego miasto wzięło nazwę. Podziwiając zachód słońca i rozmawiając z ciekawymi innych ludzi, młodymi mnichami. Wizyta w miejscowym markecie napawa nas optymizmem . Butelka lokalnej(całkiem niezłej jak się okazało ) whisky to ok. 2 $. Robimy małe zakupy a obsługa hotelowa przygotowuje nam wcześniej kupione owoce. Dzieląc się pierwszymi wrażeniami kończymy definitywnie dzień. Rano wstajemy bez bólu głowy!!!Po śniadaniu łapiemy pickupa i jedziemy do rzecznego portu z którego odpływają stateczki do jednej z czterech starych stolic Birmy. Słynnego z olbrzymiej pagody Mingun. Port nad największą rzeką kraju Irawadi tętni pełnią życia. Prostota i koloryt miejsca powala. Do nabrzeża pozbawionego jakiejkolwiek infrastruktury (po prostu brzeg rzeki) cumują statki ,cały załadunek odbywa się ręcznie. Niesione przez kilku mężczyzn olbrzymie bele palmowych mat mocowane są na dachu łódki. Piasek potrzebny pewnie do budowy trafia na brzeg niesiony w dużych koszach na głowach kobiet i dzieci. Inna łódź ładowana jest owocami. Wszędzie ruch i gwar. Ostatnie sprzątanie robiła chyba tu sama rzeka podczas jesiennego monsunu. Pora na nas. Po chybotliwej desce-trapie trafiamy na nasza łódkę, lekka rzeczna bryza daje wytchnienie. Po godzinie przed nami majaczy monstrualna ruina pagody Mingun. Gdyby ja ukończono miała by 150 metrów , ale astrolog przepowiedział królowi po zakończeniu budowy rychłą śmierć (chyba legenda?) więc ma dzisiaj tylko 50. Ogromna zniszczona trzęsieniem ziemi bryła podstawy, dostępna jest tylko na boso. Rozgrzane cegły parzą w stopy z nieba leje się żar. Schodzimy na dół. Nagabywani przez nietypowych taksówkarzy oferujących transport na wozach ciągniętych przez woły ,docieramy do ponoć największego na świecie dzwonu. Mosiężny 90 tonowy olbrzym , mile brzmi spiżowym brzmieniem. Jeszcze biała jak mleko pagoda na końcu wsi i wracamy na łódź. Później do Mandalay. Gorąco masakrycznie, około 40 stopni. Po popołudniowej drzemce jedziemy zobaczyć słynny tekowy most U-Bein w Amarapura jednej z byłych stolic kraju. Most ma ok 1,2 km i jest najdłuższą tego typu konstrukcją na świecie. Powstał w połowie 19-stego wieku a do jego stworzenia wykorzystano pale z przenoszonego pałacu królewskiego. Łączy brzegi jeziora i jest niezwykle popularnym miejscem wycieczek zarówno miejscowych jak i turystów. Wszyscy czekamy na zachód słońca ,który może nieco rozczarowuje, ale korzystając z okazji podnosimy nieco naszą wiedzę o lokalnych trunkach. Marek wkręca się do towarzystwa przy sąsiednim stoliku. Jak się okazuje to trzech braci, częstują nas miejscowym specjałem Gold Royal Whisky-niezłe. Wracamy i sprawdzamy następną knajpę a właściwie pijalnię piwa , cmokamy co chwilę wedle miejscowego zwyczaju na kelnera, bo lokalne piwo przekąszane orzeszkami smakuje nam wyśmienicie, umilając oczekiwanie na zamówione dania. Porcje okazują się ogromne i fantastycznie smaczne, a zupa Tom Yan na długo pozostanie wzorcem.
Okiem obiektywu
Kwiaty dla Buddy
Woda to życie , napić można się wszędzie w Birmie ale kto się odważy…
Chcę oglądać twoje nogi…nogi…nogi…
Czemu u nas tak nie wyglądają …
Jacek kupił nowe auto do Klimatexu , gdzie nakleimy reklamy…
Niedziela birmański dzień kobiet…
Hallo Taxi
Chłopaki z dzwonkiem
Most z drewna tekowego , prawie 200 lat i nadal stoi…
Za plecami menu , bałwanki , zawijaski i kółeczka…
Dzwon jest może i największy ale ten najcenniejszy leży gdzieś na dnie Bałtyku:)
A Marek jak zwykle na boso, a później robaka będzie truł alkoholem po powrocie. Pozdrowienia dla całej ekipy!
Zdjęcia bajeczne! Dzwon jest po prostu olbrzymi! Robi niezwykłe wrażenie!
Wypicie za zdrowie Helenki, babcia przesyła pozdrowienia 🙂