Wrzucamy spakowane jeszcze wieczorem plecaki do taxi i już o 6 rano ruszmy w stronę dworca autobusowego w Luacatanga .Rozpoczyna się jeden z trudniejszych momentów naszej wyprawy, najpierw pokonujemy w kilka godzin drogę do kolumbijskiej granicy, samo jej przekraczanie nie nastarcza zbytnich trudności, plecaki na plecy i do przodu, najpierw zabierają nam po stronie ekwadorskiej żółte karteczki (dostaliśmy je wjeżdżając , kiedy to było?!) i pieczątkują paszporty , przechodzimy dwieście metrów i meldujemy się przy okienkach graniczników kolumbijskich, pieczątki , i …….to już wszystko.Zostawiamy plecaki w masakrycznym hosteliku w Ipiales, i jedziemy zobaczyć nieodległe Sanktuarium Las Lajas, miejsce kultu maryjnego, niezwykle popularne w całej Ameryce południowej, taka nasza madonna z Częstochowy.Sam ołtarz wkomponowany jest w skalę na której dokonywały się objawienia, do ołtarza dobudowano niezwykły kościół na moście zawieszonym nad głębokim kanionem, wzdłuż drogi prowadzącej do świątyni, na skałach umocowano setki tabliczek z podziękowaniami za uzdrowienia i opiekę miłosiernej Marii, Oczywiście wokół kwitnie również różnego rodzaju biznes, skutecznie pomagając utrudzonym turystą pozbyć się zgromadzonych pieniędzy. Po tym , krótkimi postoju łapiemy autobus do miasta Pasto, mocno padnięci wędrujemy z plecakami do najbliższego hotelu, odprowadzają nas napastliwi naganiacze, czujemy się niepewnie , widząc wszedzie rolety, kraty, walesajacych sie , chyba pianych mężczyzn. Za radą recepcjonisty zamawiamy taksowki do centrum tego 100 tysiecznego miasta, po drodze mamy wrazenie jak byśmy jechali przez Bronx, ćpuni, pijacy, dziwki,, samo centrum tez „dupci nie urywa”,mamy poczucie zagrożenia, więc załatwiamy to co niezbędne, zakup kropli nasennych w prawie litrowej butelce, i wracamy do naszego hotelu.Rano świat wyglada duzo lepiej , załatwimy bilety na nastepny etap naszej podróży , pakujemy sie w autobus do Cali, przed nami 9 godzin podróży, jak się okazuje niezwyklej podrozy, pokonujemy setki zakretow , z nosami przyklejonymi do szyb, podziwiamy zapierające dech widoki, droga zdaje się być zawieszona w magiczny sposób nad przepaściami,w autobusie poza nami właściwie prawie sami czarni kolumbijczycy, pokonujemy kolejne wzgórza i ogromne kaniony, cały czs jesteśmy no ok.2000 metrow nad poziomem morza, kierowca wyprzedza co się tylko da , czesto powodując przyspieszenie naszych serc. wokół wszechobecna zieleń, dna kanionów porastają zagajniki bambusów, wypasają się owce i krowy, jedziemy i podziwiamy. Docieramy ok 9 wieczorem do Cali, szybko transverujemu do portu lotniczego, prawie o północy lecimy do Bogoty, gdzie spędzamy noc na lotnisku, bardzo przydają się nasze śpiwory, jeszcze jeden wysilek i po dobrej godzinie lotu docieramy do Cartageny.! miasto zwane najcenniejszą perłą dawnego imperium hiszpańskiego, zachwyca kolonialną architekturą,.Plątanina uliczek, rozchodzących się od pięknych małych placów,na ktorych królują monumentalne rezydencje i kościoły ,wszędzie olbrzymie balkony z donicami kwiatów, kolorowo.Jaskrawie ubrane murzynki sprzedające owoce i chętnie pozujące do zdjęć, w powietrzu olbrzymia wilgotność i upał, wszystko sie do nas lepi.Ale to jeszcze nie koniec naszej podróży, ponownie lądujemy w autobusie i …..już po czterech godzinach docieramy do przedmieści Santa Marty.na dach maleńkiej taksówki pakujemy nasze plecaki, i gnani zblizajacym się zmrokiem , pokonujemy ostatnie kilometry by w koncu dotrzeć do celu . Mała wioska Taganga , połozona w urokliwej zatoce, nad brzegiem morza karaibskiego,to nasze port na następne trzy noce .Już sam przejazd przez przedmiescia Cartageny, a następnie Santa Marty, potwierdza nasze pierwsze spostrzeżenia, ze Columbi daleko do Ekwadoru, jezeli chodzi o czystość i bezpieczeństwo, po drodze mijamy doslownie chałdy śmieci .jest inaczej, niepokojąco. Zaczyna się Grande de Semena, czyli Wielki Tydzień, okres niezwykle ważny w katolickich krajach Ameryki Łacińskiej, czas gdy dużo osób podróżuje, po sporych klopotach wyszukujemy fajny hotel, wlasciwie na plaży.
Okiem obiektywu
Granice do Colombii pokonaliśmy pieszo , a można też tak…
Zagadka została rozwiązana , te wszystkie brazylijskie pośladki to iluzja !!!
Nie boimy się jazdy autobusem bo on podróżuje z nami…
Teraz wiemy po co te zdjęcia w autobusie…
Sztab redakcyjny na bieżąco ściąga najnowsze informacje …
Mogli by na lotnisku zamontować suszarki do włosów , niestety na razie trzeba sobie jakoś radzić…
Rubensowskie kształty , przyciągają turystów…
Krzyżówka wielbłąda z krową …. tylko jakieś dziwne te wymiona…
Dziewczynka z balonami ???
W Columbii powiedzenie karaluchy pod poduchy robi wrażenie…
Na rynku w Cartagenie spotkaliśmy ziomala …
Najnowsze komentarze