Kolejny dzień znowu te same buźki ale trzeba jakoś wytrzymać 🙂
Skoro świt Marek i Waldek ruszają na dalsze poszukiwania warsztatu reszta przewraca się z boku na bok w łóżkach. Warsztat nie budził początkowo zaufania, jednak właściciel staje na wysokości zadania zakleja dziury a szczelność sprawdza w rzece. Pakujemy auto i ruszamy na rekonesans. Ludzie okazują się bardzo życzliwi chętnie pozują do zdjęć czarno-białych !!! fajnie byłoby zostać dłużej aby poczuć tą specyficzną atmosferę niestety jak to mówią komu w drogę temu czas do Gwatemali czyli kolejna granica do pokonania. W drodze dogania na pech ( bo to dzisiaj 13.03.2013) mimo wspaniałych umiejętności kierowcy kamień pyk i szyba sruuuu… trzeba użyć lakieru. Adijos dolaros, szybos nie obejmujos ubezpieczenios , wszyscy się śmiejos. Granicę z Gwatemalą pokonujemy w ok półtora godz. i nawet nie trzeba był wyciągać bagaży z samochodu , a po kserokopię paszportu Marek musiał jechać do pobliskiego miasteczka na wszelki wypadek zrobił pięć odbitek , jeszcze tylko obowiązkowe odkażanie samochodu i już mkniemy do Flores małego kolorowego miasteczka położonego na wyspie połączonej groblą z lądem. Cumujemy w małym hoteliku na wjeździe , może hotelik to dużo powiedziane po prostu jest łóżko , jest kibel ,zielona lamperia jest ok… Pakujemy bagaże do pokoi i ruszamy w miasto aby zdążyć przed zmierzchem, który w tej szerokości geograficzne j przychodzi nader szybko . W barze nad brzegiem jeziora ostudzamy się Cobalibre, korzystając z barowego internetu mamy możliwość uzupełnić bloga. Na lokalne specjały udajemy się do baru w naszym hoteliku , nie wszyscy trafiają z zamówieniem , chłopaki skuszeni palącym się grilem zamówili żeberka , kelner potraktował zamówienie zbyt dosłownie i przyniósł same kości , potwierdziła się maksyma jaki hotel takie żarcie , tęsknimy za rosołkiem i schabowym ( szczególnie gorąco pozdrawiamy nasze mamusie , teściowe , babcie ) w barze obok dojadamy buritos które na wszelki wypadek zapijamy tekillą .
Nowy dzień , nowe wyzwania , przed nami główny cel naszej wyprawy Tikal , pogoda pod znakiem zapytania w czasie jazdy z każdym kilometrem chmur ubywa odkrywając niebo mamy farta zapowiada się piękny słoneczny dzień . Tikal stare miasto Majów w czasach swojej świetności zamieszkiwane przez ok 12 tyś osób . Opuszczone w dziesiątym wieku w tajemniczych okolicznościach. Przez tysiąc lat ukryte i porośnięte przez dżunglę teraz stanowi największa atrakcję Gwalemali. Zostawiamy naszego dzielnego choć trochę pechowego rumaka na parkingu i ruszamy. Po wejściu na szlaku naszej wędrówki wyrasta olbrzymie święte drzewo Majów Cebui , 70 m wysokości robi wrażenie , piękne i majestatyczne. Wędrujemy dalej nasłuchując odgłosów tropikalnego lasu , w końcu jest…. przed nami roztacza się widok na Grande Plaza z dwoma bliźniaczymi piramidami . Zwiedzamy kolejne budowle podziwiając kunszt starożytnych budowniczych , największe jednak wrażenie robi na nas piramida numer 4 mająca 65m wysokości , wspinamy się w górę(nawet Beata której ze swoim lękiem wysokości) , po chwili wiadomo już było, że warto , przed nami rozpostarł się wspaniały widok . Z oceanu dżungli niczym wyspy wynurzają się szczyty kolejnych piramid. Przez jakiś czas siedząc na szczycie staramy się jak najwięcej zachować w naszej pamięci. Wracamy bo przed nami jeszcze 280 km drogi do Rio Dulce. Po drodze robimy małe zakupy takos , naczos i maczetos. Miasteczko okazuje się małym i cichym pomijając to , że przez jedyną ulicę jaka tu jest, przejeżdża 10 tirów na minutę w dodatku pod górę, aby czuć klimat tego miejsca lokujemy się w hotelu przy samej drodze . Znowu udało się pokonać kolejny etap naszej podróży idziemy na miasto w poszukiwaniu przygód a konkretnie zupy , bierzemy zupę z owoców morza , podczas oczekiwania kucharka kilkukrotnie wychodziła do pobliskich straganów po kolejne produkty , zaczęliśmy się bać , zwłaszcza po ostatniej nie udanej do końca kolacji , rezultat jednak przerósł mocno nasze oczekiwania na stół wwędrowały olbrzymie talerze z których wystawały olbrzymie kraby , krewetki a nawet cała ryba palce lizać radości nie było końca łącznie z fotami przy zastawionym po brzegi stole. Powrót do hotelu i zebranie całej redakcji na dywaniku u naczelnego , na którym mają być omówione obchody urodzin naszego redakcyjnego kolegi Dariusza , padło wiele słów i obietnic zwłaszcza ze strony żony redaktora Dariusza. Nie możemy się doczekać aby skrócić czas oczekiwania idziemy spać.
Święte drzewo kolos a pod nim my mróweczki
Rośliny jak ze sklepu od Żulickiego tylko 100 razy większe
Przez tysiąc lat piramidy pochłonoł las tropikalny
Trzeba się nachodzis aby je odnaleźc
Najlepiej się to robi z najwyższej z nich.
A może popatrzeć na nie z innej perspektywy
Liany wiją się we wszystkie strony
Tarzan przelciał nad nami chwytając się lian
W dżungi drzewa mają konkretny rozmiar
Po piramidach chodziliśmy gęsiego
Każda piramida coraz piękniejsza
Jak ci Majowie wchodzili po tych schodach , przydała by się winda.
Majowie chcieli dosięgnąć gwiazd i być bliżej swoich bogów
Nie jest to puma ale zawsze coś
Do Basi – kochanie wiem, że spóźnione ale najserdeczniejsze życzenia dla Ciebie – całuski Pa
Z.H
Wojtek prosił o pilny kontakt (dotyczy targow) zdjecia super ! u nas wszystko ok ! pozdrawiamy
Tylko nie przywieźcie tego ochydnego pająka w plecaku!:) Pozdrawiam całą ekipę!:)
Przecież chciałaś jakieś zwierzatko , u nas też wszystko ok.