Mocno wkraczamy w następny dzień,żegnając naszą piękną wille(cud -miód),sprawnie docieramy busikiem na lotnisko w Tagbilaran, widocznie przypadliśmy do gustu miejscowym ,bo żegna nas lotniskowa orkiestra. Po godzinie jesteśmy ponownie w stołecznej Manili,żegnamy Anie i Marka,oraz Piotrka i Rafała,którzy towarzyszyli nam w tej części podróży. Jeszcze chwila „grozy”bo zamknęli już terminal bagażowy ,
a plecaka Kamili brak,okazuje się ,że spadł im z taśmy i biedaczek czeka gdzieś na lotnisku, po półgodzinie już w komplecie ,wynajętym vanem ruszamy na północ wyspy Luzon,w rejon zwany Coldillerą. Sprawnie pokonujemy pierwsze kilometry,by później utkwić w koszmarnym wielokilometrowym korku,w który zmieniają się drogi prowadzące do Manili.
Jedna miejscowość ,niezauważalnie przechodzi w następną, samochody, piesi,miliony charakterystycznych dla tego rejonu świata trycykli, płyną minuty, godziny. Pokonujemy pierwsze 100 kilo metrów w 7 godzin,szczęśliwie wraz z końcem dnia ruch słabnie,i powoli rozpędzamy się. Do celu,górskiego miasteczka Banaue docieramy po 13 godzinach,Waldek dobija się do bramy hotelu,z budki wartowniczej wychyla się zaspany dozorca,jesteśmy uratowani,teraz tylko jeszcze prysznic i spać.
Rano wita nas piękny widok z hotelowego okna na tarasy ryżowe nieco łagodząc gorycz wysokiej ceny za dobę hotelową. Chłopaki sprawnie organizują nam następny ,bardziej klimatyczny i przyjaźniejszy finansowo hotelik,Marek w międzyczasie organizuję jeepneya??? czyli powszechny na Filipinach środek transportu oraz przewodnika i ruszamy do Batad. Chłopaki wdrapują się na dach pojazdu,droga wije się serpentynami w górę,nasz srebrny pojazd pokonuje kolejne zakręty,widoki oszałamiają,wszędzie zbocza gór pokrywają tarasy ryżowe.
Po godzinie droga kończy się ,i rozpoczynamy zejście w dół do Batad, ta ścieżka to jedyna droga do tej wsi,tędy miejscowi transportują wszystko co jest im potrzebne do życia. Do wsi położonej na dnie doliny ,spływają tarasy ryżowe. Tę specyficzną formę uprawy ,2000 lat temu zapoczątkowali chińscy osadnicy,w niezmienionej formie przetrwała do dziś ,dla tutejszych mieszkańców podstawą życia jest ryż,poszczególne pola z dziada pradziada należą do tych samych rodzin,trudna dostępność tereny,powodująca izolacje,pozwoliła góralom zachować swoje własne tradycje.
Batad to tylko jedna z miejscowości,bo takich wsi jest wiele,a te specyficzne uprawy zajmują ok 20 tys km powierzchni,to wyjątkowe miejsce trafiło na listę UNESCO. Spacerujemy w górę i w dół,by dotrzeć do najlepszych miejsc widokowych,z gór ,z lasów deszczowych spływają strumienie,których wody wykorzystywane są do napełniania tarasów,trwa czas sadzenia ryżu i fantastyczne zielone schody na długo pozostaną w naszej pamięci. Syci wrażeń wracamy do Banaue,jeszcze wjeżdżamy na punkt widokowy ,parę zdjęć ze staruszkami w tradycyjnych strojach,które w ten sposób wspomagają rodzinne budżety,wracamy do hotelu.
Prysznic i ruszamy na chaotyczne uliczki(dwie) małego ,trochę nudnego ,ale jakże dla nas egzotycznego miasteczka ,robimy przegląd lokalnych sklepów i barów. Jeszcze wieczorne polaków rozmowy na hotelowym tarasie kończą ten piękny dzień. Wstajemy wcześnie ,bo o 6.30 podjeżdża po nas wczoraj umówiony bus,rozpoczynamy 2,5 godzinną podróż do Sagady (to tylko 60 km.).
Droga ,właściwie nieustannie wije się serpentynami,przepiękne widoki wynagradzają dyskomfort podróży,mocno zaskakuje nas dobry stan dróg,przynajmniej te z których korzystamy są betonowe,widać wiele prac konstrukcyjnych i naprawczych. Pokonujemy przełęcz na wysokości 2.800 metrów,zaczynamy zjeżdżać w dół ,malownicza trasa biegnie wzdłuż doliny rzeki ,wszędzie ku rzece schodzą zielone stopnie tarasów ryżowych. Celem naszej dzisiejszej podróży jest Sagada, rejon zamieszkiwany przez lud Ignore, który wykształcił specyficzny sposób chowania swoich zmarłych.
Trumny ze zmarłymi zawieszane są wysoko na skałach,albo składane w ogromnych jaskiniach. Miejscowi wierzyli,że zmarłych należy chować w miejscach przewiewnych,by ich dusze łatwiej mogły uczestniczyć w życiu rodzin. Trzeba przyznać,że robi to na nas niesamowite wrażenie,zwłaszcza trumny z Doliny Echo,podejmujemy również próbę eksploracji miejscowych jaskiń, ale jest bardzo ślisko i niebezpiecznie,brak jakichkolwiek zabezpieczeń,poza pomocną dłonią(czasem stopą) naszego przewodnika Matiego, powoduję decyzję o odwrocie.
Jeszcze zwiedzamy Lumiang Burial Cave,setki omszałych , krótkich trumien (zmarłych chowano w pozycji embrionalnej) wywołuje refleksje nad ulotnością naszego trwania. W drodze powrotnej ,popołudniowe słońce maluje górskie obrazy,złocąc dno doliny i wydobywając kolejne odcienie zieleni,docieramy do Banaue, krótki odpoczynek,przepakowujemy się ,bo o 19 ruszamy nocnym autobusem do Manili.
Tym razem jedziemy tylko 9 godzin,o 4 rano łapiemy taksówki na lotnisko .Szczęśliwie udaje się nam prze-bukować bilety na poranny lot do Puerto Princesa i już o 9 rano lądujemy w stolicy wyspy Palawan.
Pies wymiata:)
Cześć kochani,przepiękne widoki , aż dech zapiera ,pozdrowienia dla całej ekipy z zimnego Kołobrzegu ,papatki i do zobaczenia