Po całonocnej jeździe autobusem, wczesnym porankiem docieramy do stolicy średniowiecznego imperium Widżajnagaru , Hampi. Z niedowierzaniem spoglądamy na abstrakcyjną scenerię, wszędzie wokół gigantyczne głazy poukładane ręką jakiegoś mitycznego olbrzyma chwieją się jakby zaraz miały runąć, piękno krajobrazu dopełniają zielone lasy palmowe , gaje bananowców i pola ryżowe .
Pośród tego nieziemskiego krajobrazu, średniowieczni hinduscy królowie zbudowali ogromne miasto zamieszkiwane w XV wieku przez ok. pół miliona mieszkańców, na tutejsze bazary przybywali kupcy z odległych krain, sprzedawano szlachetne kamienie i orientalne przyprawy. Współcześnie na 36 hektarach znajduje się 3700 obiektów, pozostałości pałaców, świątyń, średniowiecznych murów obronnych, bram miejskich , basenów, bazarów.
Dziś Hampi to niewielka wioska , nad którą króluje świątynia Wirupakszy, my zatrzymujemy się w Archana Guest House, jednym z popularniejszych hotelików w dzielnicy Hampi Bazar. Z balkonu knajpki roztacza się fantastyczny krajobraz, właśnie na codzienną poranną kąpiel maszeruje świątynna słonica Lakszmi. W rzece jest mało wody, można ją przejść „suchą nogą”od miejscowych dowiadujemy się , że od 2 lat nie padało.
Korzystając jeszcze z ostatnich chwil chłodu poranka po chwili mkniemy już rikszami do pierwszej ze zwiedzanych świątyń. Mnogość egzotycznych dla nas nazw , zlewa się w jedno , lecz uczucie oglądania czegoś wyjątkowego , trwa w nas,przepiękne świątynie-podparte ciężkimi kamiennymi kolumnami,mnogość zdobień oraz wyobrażeń hinduistycznych bóstw, misteria wykonania i geniusz architektów -inżynierów pozostawiają niesamowite wrażenie.
Najpiękniejsza jest świątynia Wittali, na której dziedzińcu stoi kamienny procesyjny rydwan, kamienne filary „grają”, a ściany ozdobione są fantastycznymi kamiennymi dekoracjami. Jest pięknie,ale ciągnie – człowieka – do lasu ……., więc mkniemy naszymi rikszami na cudny zachód słońca , a później ruszamy na poszukiwanie (w strefie świątynnej pełna prochibicja) bursztynowego napoju. Ochłodzeni wieczorną aurą i piwkiem, leniwie wracamy do naszego guesthousu , jeszcze próbujemy wziąć udział w indyjskiej „ nocy świętojańskiej”poprzedzającej święto Holi, ale zmęczeni dniem i pełni nadziei rzucamy się w objęcia Morfeusza.
Rankiem budzą nas podekscytowane głosy dzieci, gdy nieśmiało wynurzam się z pokoju , zostaje pobłogosławiony -pokolorowany przez maleńką trzyletnią dziewczynkę. Chwila gdy przytula- odciska mi rączki na policzkach i mówi hepi Holi, pozostanie we mnie do mojego na zawsze…. a później…, a później zaczyna się Holi , święto kolorów, takie nasz śmingus -dyngus z przed 20 lat,tyle ,
że woda jest kolorowa , a życzenia wypowiada się smarując twarze różnymi kolorami farb……czad, jesteśmy cali zaholiowani, czyli cali kolorowi, trwa wojna uliczna, w ruch idą kolorowe proszki, pistolety wodne , kolorowe są dzieci i dziadkowie. Bogini Kriszna błogosławi tego dnia wszystkim , również nam, a na pamiątkę pozostają nam piękne zdjęcia i wspomnienia. Hampi nas oczarowuje, żal wyjeżdżać , ale czeka na nas już pociąg do Bangalur,i samolot do Maduraj i jeszcze samolot do Colombo…. i już jesteśmy na Sir Lance.
Najnowsze komentarze